Wyprawa motocyklowa 2011

Weekend majowy motocyklem do Chorwacji, 2011

Wyprawę do Chorwacji na długi weekend majowy zaplanowaliśmy już kilka miesięcy wcześniej, mając ustalony plan podróży i rezerwacje hotelowe. Na spotkaniu 2 tygodnie przed wyjazdem ustaliliśmy szczegóły, najważniejsze z nich to wziąć paszport i zieloną kartę, bo wyjeżdżaliśmy poza Unię Europejską. 

Grupę stanowiło 13 motocyklistów i samochód zaplecza technicznego. Jest to już nasz kolejny wyjazd. Znamy się wszyscy od dawna, a co roku dołącza do nas kolejna nowa osoba. Uczestnicy to lekarze i osoby powiązane z medycyną a także z innymi zawodami.

Wyruszamy z Wrocławia 30 kwietnia 2011 r około 8 godziny rano. Trasa liczy dzisiaj 470 km do Wiener Neustadt, miejscowości położonej 60 km na południe od Wiednia. Jedziemy przez Kłodzko, granicę polsko- czeską przekraczamy w Boboszowie, dojeżdżamy do czeskiej autostrady, która dla motocyklistów jest bezpłatna. Za granicą czesko- austriacką, którą przekraczamy w Mikulowie, trochę moczy nas lekki deszczyk, to tak aby zmyć kurz z naszych dawno nie ujeżdżanych motocykli. Lekkim popołudniem osiągamy cel podróży. Miasteczko wydaje się senne i spokojne, jednak późnym wieczorem do Rynku, gdzie usytuowany jest nasz hotel przychodzą tłumy młodzieży, spędzającej sobotni wieczór w licznych klubach i dyskotekach.

Następnego dnia mamy do pokonania 450 km , ale głównie autostradami. Spodziewamy się deszczu, ale udaje się nam go jakoś omijać. Wyciągamy paszporty na granicy z Chorwacją i wczesnym popołudniem przyjeżdżamy do rezerwatu Plitvickich Jezior. Droga mokra po niedawnym deszczu, ale mamy szczęście, pojawia się piękna słoneczna pogoda, która towarzyszy nam przez cały czas zwiedzania do późnego wieczora.

Park Narodowy Plitvickich Jezior został założony w 1949r, a jego największą atrakcją jest 16 jezior krasowych połączonych ze sobą licznymi wodospadami, których naliczono tu około 90. Na piechotę i korzystając z elektrycznych łodzi pokonujemy przepiękne okolice, robimy mnóstwo zdjęć w tym nasze jedyne zdjęcie grupowe. Wracamy do hotelu, przykrywamy motocykle, gdy na niebie pojawiły się ciemne chmury. Przez całą noc padał mocny deszcz.

Poranek dnia następnego lekko mglisty, liczne ślady po nocnej ulewie, ruszamy z krainy Jezior Plitvickich, jedziemy w stronę granicy niedalekiej Bośni i Hercegowiny. Powstała po rozpadzie Jugosławii. Jest republiką federacyjną składającą się  z Federacji Muzułmańsko- Chorwackiej i Republiki Serbskiej. Zamieszkuje ją obecnie ponad 4,5 mln mieszkańców, w około połowie są to Boszniacy, 40% stanowią Serbowie, pozostałą cześć Chorwaci. Za granicą od razu uderza  odmienność krajobrazu, widać co rusz pojawiające się nowe meczety. Drogą przez Bihać jedziemy do Sarajewa. Po drodze w miejscowości Jajce zatrzymuje nas piękno szmaragdowego jeziora na tle gór i niebieskiego nieba z białymi chmurkami, przystajemy w pobliskiej restauracji nad brzegiem jeziora na obiad.  Nasza nawigacja nie zawiera zbyt wielu szczegółów mapy w tym kraju. Mimo wszystko lekkim wieczorem podjeżdżamy pod Hotel Sarajewo. Zaraz potem jedziemy na zwiedzanie stolicy Bośni i Hercegowiny. Miejscowość ta założona w 1462r przez Turków Osmańskich, znana jest m.in. z zabójstwa arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w 1914r. My tu na miejscu dowiadujemy się o śmierci Osamy Bin- Ladena. W 1984r odbyły się tutaj zimowe igrzyska olimpijskie. 

Pomimo obowiązującej miejscowej waluty, taksówką jedziemy za pięć euro do centrum miasta. Nie ma problemu z płaceniem w Euro, więcej takich problemów mieliśmy w Chorwacji, gdzie trzeba było odwiedzać kantor lub bankomat. Po drodze widać jeszcze ślady kul na niektórych ścianach budynków, ale tak naprawdę to pozostałości niedawnej wojny trudno się dopatrzeć. Stare miasto położone we wschodniej części metropolii, jest jego najważniejszą częścią. Dominuje tu niska zabudowa. Sercem obszaru jest rejon rynku, gdzie w XV wieku Turcy założyli miasto. W jednej z restauracji spożywamy przysmak narodowy- kiełbaski z wołowego mielonego mięsa, podane w cieście i z cebulą. Nie można tutaj kupić żadnego alkoholu ani kawy, jak mawiają miejscowi taka tu panuje tradycja, jest to kraj muzułmański, wobec czego musimy zadowolić się coca colą. Późnym wieczorem wracamy do hotelu. W ciągu dnia zrobiliśmy na motocyklach  370km.

Następnego poranka niepokoją nas prognozy pogody zapowiadające obfite opady deszczu, nikt temu nie wierzy, bo na dworze piękna, słoneczna pogoda. Rozpoczynamy liczącą dzisiaj 270 km trasę do Dubrownika. Mijamy szczególnie piękne krajobrazy, warte polecenia są te za Jablanicą w stronę Mostaru. Droga wiedzie wzdłuż rzeki w otoczeniu wysokich gór. Za tą ostatnią miejscowością niestety łapie nas deszcz. Udaje nam się zjechać pod dach stacji benzynowej, szybko przebieramy się w deszczowe kombinezony. Pada dość intensywnie. Temperatura obniżyła się do 11 stopni C. Jadąc dalej trzykrotnie przekraczamy granicę pomiędzy Chorwacją a Bośnią i Hercegowiną. Jesteśmy w tym miejscu wybrzeża, gdzie Bośnia i Hercegowina ma swój kilkunastokilometrowy dostęp do morza. Przejścia graniczne są bez zadaszenia. Pogranicznicy litują się nad naszymi paszportami, nie musimy ich wyciągać. W pełnym deszczu dojeżdżamy do Dubrownika, przejeżdżamy przez monumentalny most zawieszony na linach, stanowiący jakby bramę wjazdową, docieramy do hotelu Kompas. W porcie znajdował się potężny statek pasażerski, kursujący po Morzu Śródziemnym, który wieczorem wypłynął w morze aby następnego dnia przybyć do innej miejscowości. Następnego dnia w tym samym miejscu cumują już dwie inne podobne jednostki pasażerskie.

Zdejmujemy w hotelu z siebie wszystko co mokre, w międzyczasie deszcz ustał i zrobiła się piękna pogoda. Udajemy się do historycznej części, starego miasta, które jest na liście dziedzictwa kulturalnego UNESCO. Zachowany jest tam stary układ urbanistyczny miasta z miejskimi murami, które były budowane od XII do XVII wieku, na potrzeby ochrony i obrony, stąd są wysokie na 25 metrów i mają do 6 metrów szerokości. Tutaj znajdują się wszystkie zabytki Dubrownika. Wchodzimy do starego miasta przez bramę zachodnią Pile i idziemy po wypolerowanych , lekko mokrych kamieniach głównej, reprezentacyjnej ulicy Placa, która ciągnie się od wieży zegarowej aż do portu. Zaraz na początku oglądamy wielką fontannę Onufrego z 1438r i naprzeciwko niej położony Kościół Zbawiciela z XVI wieku. Odwiedzamy port, a w pobliżu w jednej z uroczych restauracji w otoczeniu historycznych miejsc spożywamy kolację. 

Następnego dnia najkrótsza trasa (150km) wzdłuż wybrzeża do Podgory, małego wypoczynkowego miasteczka koło miejscowości Makarska. Mijamy liczne małe miasteczka, podziwiamy piękne nadmorskie krajobrazy. Zatrzymujemy się w hotelu Minerwa. Jeden z naszych kolegów był tam kiedyś na wakacjach razem z rodzicami około 30 lat temu. Jak mówił w wystroju hotelu niewiele się zmieniło. Hotel stylem przypomina późnego Gierka, zbudowany z betonu. Ale z najwyżej położonego tarasu rozpościera się przepiękny widok na okolice i plaże. W promieniach słońca każdy zapamiętuje ten widok, przyda się kiedyś na słotne jesienne wieczory. Kilku odważnych kolegów, zjeżdża windą na kamienistą plażę aby zanurzyć się w morskiej toni. Woda nie jest jeszcze za ciepła, wystarcza im odwagi tylko na kilka minut. 

Kolejny dzień stanowi dla nas pewne wyzwanie. Dzielimy się na 2 grupy. Jedni jadą chwilę nadmorską trasą do Splitu, a następnie autostradą do Opatiji, miejscowości koło Rijeki. Porównywana jest ona z naszym Sopotem. Druga grupa zawzięła się aby ten odcinek pokonać tylko lokalnymi drogami. 550 km zajęło nam oczywiście z 14 przerwami około 13 godzin jazdy. Warto było. Gdyby tą trasę porównać z innymi słynnymi miejscami na świecie, jak np. z nadmorską droga, autostradą nr 1 w Stanach, pomiędzy San Francisco i Los Angeles, którą kiedyś kilka razy przemierzałem, to mogę powiedzieć z ręką na sumieniu, że widoki i krajobrazy chorwackie są piękniejsze i bardziej zachwycające. Przed miejscowością Marusici zatrzymujemy się aby zobaczyć najsłynniejszy zakręt wybrzeża. Potem za Splitem w miejscowości Trogir obowiązkowa kawa w centrum starówki. Ta część miasta znajduje się na wyspie, stąd mostem nad kanałem portowym wracamy na stały ląd. Jadąc dalej, po zwiedzaniu Zadaru znów przejeżdżamy przez czerwony, piękny, wysoki most w kształcie łuku. Na jego środku  można skorzystać i skoczyć na bungee, nikt się nie zdecydował, jedziemy dalej, zwłaszcza że już powoli zaczyna się zachód słońca, a przed nami  jeszcze 200 km do celu. Ale były to najpiękniejsze kilometry, przejechane w licznych zakrętach i zatoczkach, a pora zachodzącego słońca dodawała temu miejscu wyjątkowości. Trudna trasa, niektórym już puszczały nerwy, ale trzeba było zacisnąć zęby, bo nie było innego wyjścia, tak czy inaczej trzeba było dojechać do hotelu, gdzie dotarliśmy kilka minut po 22 godzinie.

Życie nocne w Opatiji jeszcze nie na najwyższych obrotach, niemiej jednak było co oglądać, monumentalne hotele i piękne wille z XIX wieku. Jest tam też 12 kilometrowy deptak nadmorski. Miejscowość ta zawdzięcza swój rozkwit turystom. Do połowy XIX wieku była to jeszcze wioska rybacka. W 1844 r w Opatii powstała pierwsza willa letniskowa, a wieść o zapraszanych tam osobistościach (między innymi cesarz Ferdynand), szybko się rozeszła. Austriacka arystokracja niemal na wyścigi zaczęła tam wznosić wille i hotele. W jednym z lokali, przy dźwiękach nieco rozstrojonego pianina zdaliśmy sobie sprawę że od dnia następnego kończą się widoki i zaczyna się powrót do kraju, ale nie do końca tak było.

Trasa następnego dnia to około 270 kilometrów do Villach, stąd wyjazd można było przesunąć na godzinę 11. Po śniadaniu wyszliśmy naprzeciwko do kawiarni, by w promieniach słońca chwilę odetchnąć. Nie mieliśmy w czasie tego wyjazdu żadnego dnia wypoczynku, więc i zmęczenie fizyczne dawało o sobie znać. Ruszamy i po niedługim czasie wjeżdżamy do Unii Europejskiej czyli do Słowenii. Jedziemy drogą przez Postojną, którą 3 lata temu już zaznaczyliśmy kołami naszych motocykli. Zmienił się w tym czasie trochę nasz park maszynowy. Dużo osób z ciężkich czoperów przesiadło się na różne typy motocykli marki BMW. Chwilę jedziemy autostradą H4 w stronę Włoch, jednak ciekawość podróżnika nie pozwala nam jechać tą w miarę wygodną trasą. Tuż przed granicą z Włochami skręcamy na Tolmin i Bovec. I to był strzał w 10. Trasa wzdłuż koloru szmaragdowego rzeki Soca, z przepięknymi widokami, a kolor rzeki w promieniach słońca jest nie do zapomnienia. Urokliwe miasteczko po drodze o nazwie Kanal i kawiarnia na skalnym urwisku nad rzeką zapraszają nas na kawę i lody. Za Bovec w Soca zatrzymujemy się na obiad. Nabieramy sił, bo na drodze 206 w stronę Kranjskiej Gory musimy pokonać jeszcze 48 serpentyn, zwanych potocznie agrafkami w górę a potem w dół. Niesamowite widoki za każdym zakrętem, na górze na wysokości 1500 metrów leży jeszcze śnieg, temperatura 8 stopni Celsjusza każe nam szybko zjeżdżać w dół. 

Dojeżdżamy do Villach, nocujemy i kolejnego dnia przejeżdżamy 740 kilometrów autrostradami przez  Salzburg, Monachium i Regensburg  do Pragi. W pierwszej części trasy jedziemy dwoma ponad 6 kilometrowymi tunelami, płatnymi po około 10 Euro. Trasa bardzo wyczerpująca głównie ze względu na ilość przejechanych kilometrów. W Pradze nocujemy w hotelu na obrzeżach miasta. Zmęczenie nie pozwala nam wybrać się na zwiedzanie starówki. Następnego dnia wracamy do Wrocławia.

W pamięci pozostaje Chorwacja w pigułce. To co zobaczyliśmy i trud jazdy motocyklem daje nam wielką satysfakcję i chęć do dalszych podróży. 


Opisy zdjęć:

  1. Jeziora Plitvickie 1
  2. Jeziora Plitvivkie 2
  3. widok na jezioro w miejscowości Jajce
  4. Postój, podziwianie krajobrazów
  5. Sarajevo, przed hotelem
  6. Most przy wjeździe do Dubrovnika
  7. „Wycieczkowiec” w Dubrovniku
  8. Krajobrazy 1
  9. Krajobrazy 2
  10. Krajobrazy 3
  11. Miejscowość Kanal

Wyprawa motocyklowa 2011
Wyprawa motocyklowa 2011
Wyprawa motocyklowa 2011
Wyprawa motocyklowa 2011
Wyprawa motocyklowa 2011
Wyprawa motocyklowa 2011
Wyprawa motocyklowa 2011
Wyprawa motocyklowa 2011
Wyprawa motocyklowa 2011
Wyprawa motocyklowa 2011